środa, 20 marca 2013

Znowu w meczu mi nie wyszło...

Omsk. 16 marca 2013. 19.30 czasu miejscowego. Na boisku stają przeciwko sobie Bre Banca Lanutti Cuneo i Zaksa Kędzierzyn Koźle. Serca wielu Polaków zaczynają bić szybciej. Kciuki sinieją od ściskania, w duszy rośnie nadzieja na zwycięstwo.

Ponad 2 godziny później serca pozostają zdruzgotane, kciuki są nadal zaciśnięte, ale w pięści z bezsilności. Z wszelkiego rodzaju nadziei zostały strzępy.

Zaksa przegrywa 2:3 z włoską drużyną.

Omsk. 17 marca. 17.30 czasu miejscowego. Zaksa gra z rosyjską potęgą Zenitem Kazań. Walczy o trzecie miejsce w Final Four i o honor. Serca kibiców znowu goreją.

Dwie godziny później Zaksa zostaje z niczym.

Nie mogę powiedzieć, że tym faktem jestem rozczarowana. Trochę tak. Jednakowoż jestem wielce zaskoczona. Wynikiem, ale bardziej postawą siatkarzy Zaksy. Mimo, że nie jestem kibicem ślepo wierzącym w sukces, wręcz przeciwnie zimnokrwisty ze mnie realista, unikający idealizowania kogokolwiek i nie oczekująca czegokolwiek, w tym przypadku przecierałam oczy ze zdumienia patrząc na spotkania w wykonaniu kędzierzynian.

Dlaczego? Bo obserwowałam ich grę przez cały sezon, śledziłam przygotowania do Final Four, czytałam, oglądałam i spędziłam mnóstwo czasu by z formą tej drużyny się zapoznać. Byłam przekonana, że stać ich na wiele więcej niż czwarte (o zgrozo!) miejsce w finale Ligi Mistrzów. Zaksa to nie byle zespół z Polski i z całą stanowczością jego udział w FF przypadkowy nie był. To stabilna i mocna drużyna aspirująca o najwyższe wyróżnienia, a jednak ten turniej wybitnie im nie wyszedł.

Wydarzenia minionej soboty skłoniły mnie do rozważań i spekulacji dlaczego polskie zespoły w rozgrywkach wysokiego szczebla na arenie międzynarodowej tracą swój wigor. Zaksa w tym roku miała wielką szansę na sukces. Tak samo było przecież ze Skrą Bełchatów, która w zeszłorocznej edycji Ligi Mistrzów utorowała sobie drogę wprost na szczyt. Dodatkowym atutem był fakt, że bełchatowianie byli organizatorami turnieju finałowego. Jednak w ostatecznej rozgrywce ulegli Zenitowi Kazań, mimo iż prowadzili. Po morderczym tie- breaku i pewnej spornej sytuacji (której nie zapomnę do końca życia!) swoje złoto przegrali. Dla niewtajemniczonych przypomnę, że chodziło o kończący atak Mariusza Wlazłego, który uznany został za autowy, natomiast zawodnik Skry przekonany był, że zaczepił o blok. 

Bilans triumfów w Lidze Mistrzów mamy mało chlubny. Od pamiętnego 1978 roku (nie było mnie wtedy nawet na świecie, mimo to znam tę historię) kiedy to Płomień Milowice zdobył ówczesne największe europejskie trofeum znane jako Puchar Europy Mistrzów Krajowych nic podobnego w polskiej siatkówce się nie wydarzyło! A mogło przecież! 

Nie chcę tutaj kwestionować i obniżać rangi sukcesów Skry Bełchatów, która to dwa razy zdobyła trzecie miejsce i raz drugie, ani Zaksy, która medalistą już też była, jednak kiedy nasze zespoły trafiają do Final Four liczę na więcej niż tylko stanie w cieniu zwycięzcy. 

Rodzi to pytanie czy aby polskie zespoły nie mają europejskiego kompleksu. Dobrze przygotowane, zdeterminowane, doskonale umotywowane przegrywają mecze, która z całą pewnością byłyby w stanie wygrać. Wydaje się więc, że to nie kwestia formy, a psychiki. 

W tym sezonie na ten przykład polskie drużyny zagrały siedem meczów przeciwko drużynom włoskim. Wszystkie siedem to porażki ekip z naszego kraju. Przypadek?

Moim zdaniem nasze drużyny swoim poziomem nie odbiegają od włoskich, a mimo to z nimi przegrywają. Czego im brakuje? Pewności siebie? Odwagi? Zadziornego charakteru? Odrobiny nonszelancji? Kiedy patrzę na naszych zawodników myślę sobie, że to bzdura! Większość z nich to naprawdę gwiazdy siatkówki! Przecież to te same osoby, które w reprezentacji Polski walczą, nie drżąc ze strachu przed nikim! A w klubie? Pod naporem dobrej gry przeciwnika słabną w oczach i spuszczają głowy! 

Przed FF w Omsku Sebastian Świderski powiedział, że w tak dobrej formie (oceniając treningi) Zaksa jeszcze nie była. Sami siatkarze czuli się świetnie zarówno w Polsce jak i po przylocie do Rosji. Porażkę z Jastrzębskim Węglem zrzucono (ja również) na karb przygotowań do FF. Trener Castellani o wygranej nie mówił, ale zdecydowanie w nią wierzył. Zatem co tym razem, po raz kolejny, nie wyszło? 

Czytałam i oglądałam wywiady z siatkarzami z Kędzierzyna po turnieju i wszyscy stwierdzili, że te rozgrywki im „nie wyszły”, że czegoś zabrakło. Wszyscy zgodnie poczuwali się do odpowiedzialności za tę, nie boję się tego słowa, porażkę. Jestem przekonana, że oni sami też wierzyli i pragnęli sukcesu. Jednak ta wiara na dobrą grę się niestety nie przełożyła. 

Mój wniosek pozostaje jeden. Polskie kluby nie mają się czego wstydzić. Mają klasowych siatkarzy, wspaniałe warunki i reprezentują sobą naprawdę dobry poziom gry! Zatem czas przestać chować się za plecami potęg z Rosji czy Włoch i stworzyć nową, Polską potęgę. Drugie, trzecie i czwarte miejsca nie są już kluczowym zamierzeniem. Celem powinno być tylko złoto.

AUTOR: Iskra

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz