wtorek, 5 lutego 2019

Futbolowe podróże – Liverpool

Kocham sport i podróże. Kiedy mogę połączyć dwie pasje w jedno to jestem w siódmym niebie. W ostatnim tygodniu stycznia to mi się właśnie udało. Wraz z przyjaciółmi wybrałam się do Wielkiej Brytanii. Do północnej Anglii, a dokładniej do Liverpoolu. Pretekstem do odwiedzenia miasta Beatlesów był mecz Liverpoolu z Leicester City. Opowiem wam, co nieco o tym wyjeździe. :) 

Anfield

Po przylocie pierwsze kroki w mieście skierowaliśmy oczywiście w stronę stadionu Anfield. Kilka zdjęć obiektu z zewnątrz i można było zakupić bilety na tour. W przeciwieństwie do stadionów w Hiszpanii – Realu Madryt, czy Barcelony – w Liverpoolu oferują part guided tour, czyli częściowe zwiedzanie z przewodnikiem. Mankamentem takiej opcji był określony czas i poganianie przez jednego z przewodników. Na Bernabéu można było spędzić nawet godzinę w szatni klubowej i nikt nikogo nie wyrzucał. Tego zabrakło mi na Anfield. Z drugiej strony przewodnik prowadzący grupę był świetny. Od razu widać było, że to prawdziwy kibic Liverpoolu. Opowiadał o klubie oraz jego historii z pasją i humorem. Nie zabrakło nawet docinków do jednego z zwiedzających, który okazał się być fanem… Manchesteru United. ;)

Podczas touru zobaczyliśmy stadion z trybuny Main Stand, odwiedziliśmy szatnie gości i gospodarzy, zajrzeliśmy do sali konferencyjnej. Po dotknięciu słynnego znaku This is Anfield przeszliśmy tunelem, którym piłkarze wychodzą na murawę, by następnie zasiąść na The Kop. Na legendarnej trybunie zakończyło się zwiedzanie z przewodnikiem, a do klubowego muzeum, w którym znajdują się puchary, pamiątkowe koszulki, czy też kolekcja Stevena Gerrarda każdy wybrał się już samodzielnie. 

Po zwiedzaniu Anfield i wizycie w klubowym sklepie udaliśmy się w kierunku Goodison Park, aby zobaczyć stadion lokalnego rywala LFC – Evertonu. Była to dosyć krótka wizyta, gdyż dom The Toffees obejrzeliśmy jedynie z zewnątrz. 

Premier League: Liverpool F.C. - Leicester City

Mecz The Reds był głównym punktem naszej podróży do Anglii. Nie chcąc ominąć ani chwili z tak wyczekiwanego wydarzenia wyruszyliśmy z hotelu prawie trzy godziny przed pierwszym gwizdkiem. Kiedy podeszliśmy w okolice dworca Liverpool One w centrum miasta ujrzeliśmy sporo kibiców ustawionych… w kolejce do autobusu. Nie było wyjścia – trzeba było uzbroić się w cierpliwość. Wszyscy spokojnie i kulturalnie czekali, stali bywalcy Anfield bez wątpienia znali realia dostania się w okolice stadionu. Początkowo wszystko szło dosyć powoli, zanim każdy kupił bilet u kierowcy i dany autobus się zapełnił mijało sporo czasu. Jednak słowo „zapełnił” jest w tym przypadku, co najmniej nieadekwatne. Anglicy chyba nie wiedzą, co to znaczy pełny środek transportu i z pewnością nie odnaleźliby się w naszych autobusach, czy też pociągach. Niestety obsługa dworca pilnowała skrupulatnie liczbę wsiadających osób, więc nie pozostało nic innego jak czekać na swoją kolej. Na szczęście zaczęły podjeżdżać autobusy piętrowe i cała procedura znacznie przyspieszyła. Dzięki temu, że mieliśmy spory zapas czasu spóźnienie na mecz, a nawet na rozgrzewkę nam nie groziło. 

Po dotarciu na stadion z niecierpliwością wyczekiwaliśmy pierwszego gwizdka, a także odśpiewania słynnego You'll Never Walk Alone. Mówię wam: każdy futbolowy kibic, nie tylko Liverpoolu, powinien przeżyć to na Anfield! Co tu dużo mówić: ciaryyy!!! Świetne przeżycie. Filmik z nagranym hymnem oglądałam już kilkukrotnie, a nadal nie mam dość! Jeśli i wy chcielibyście poczuć namiastkę tych emocji, to kliknijcie TU! ;)

Spotkanie rozpoczęło się po myśli kibiców The Reds, stadion wybuchł radością już w drugiej minucie za sprawą Sadio Mané. Tuż przed przerwą także Harry Maguire trafił do siatki i na tablicy wyników znów widniał remis. Gospodarze mieli sporą przewagę przez cały mecz, jednak rezultat spotkania nie uległ już zmianie. Opuszczaliśmy, więc Anfield nieco rozczarowani, liczyliśmy rzecz jasna, że The Reds zgarną w meczu z Leicester pełną pulę. Cieszył jednak fakt, iż spotkanie nie zakończyło się bezbramkowym remisem. Jeszcze kilka zdjęć przy słynnej bramie z napisem You'll Never Walk Alone i ponownie ustawiliśmy się w ogromnej kolejce, tym razem do autobusu powrotnego.

Podczas turniejów międzynarodowych media często informują o nikczemnych wybrykach angielskich kibiców. Tymczasem po wizycie Liverpoolu mam zupełnie inny obraz tamtejszych fanów. Dobra atmosfera, spokój, doping. Wszyscy mili i pomocni. Bardzo pozytywne zaskoczenie. 

Miasto

Do Liverpoolu warto wybrać się nie tylko ze względu na futbol. Miasto oferuje także wiele pozasportowych atrakcji. Oprócz klubu piłkarskiego Liverpool kojarzy się wszystkim oczywiście z The Beatles. Nie mogło, więc nas zabraknąć zarówno przy wielkiej rzeźbie z brązu na przystani Pier Head przedstawiającej słynny zespół, jak i w muzeum The Beatles Story, które w niebanalny sposób opowiada historię słynnej czwórki z Liverpoolu. Wizyta w The Cavern Club na Mathew Street, gdzie Beatlesi zaczynali, także znalazła się na naszej liście.

Spacerując wzdłuż rzeki Mersey podziwialiśmy budynki Albert Dock. Zajrzeliśmy do Tate Liverpool, czyli galerii sztuki współczesnej. Zwiedziliśmy Muzeum Liverpoolu, Muzeum Morskie wraz z Muzeum Niewolnictwa, a także World Museum. W mieście znajdują się także dwie piękne Katedry oraz Chinatown z imponującym Chinese Arch. Co ciekawe wszystkie obiekty, oprócz The Beatles Story, są darmowe. 

Kibice The Reds powinni wybrać się także na Jamaica Street w Baltic Triangle. Znajduje się tam, bowiem wielki mural przedstawiający Jürgena Kloppa. Miejsce warte zobaczenia, a jak twierdzą niektórzy to „nowy najważniejszy punkt zwiedzania Liverpoolu”. ;)

I’ll be back!

Na wyjazd do Liverpoolu czekałam naprawdę długo. Wszystko skrupulatnie planowałam, a jak zwykle sam pobyt minął w mgnieniu oka. Spędziłam w północnej Anglii kilka fantastycznych dni w doborowym towarzystwie, (choć Monika i Mateusz po intensywnym zwiedzaniu, jakie im zafundowałam mogą mieć nieco odmienne zdanie w tej kwestii ;)). Dlatego też ze smutkiem wracałam do Polski. Zabrałam jednak ze sobą wiele pozytywnych wspomnień, a także nadzieję, że kiedyś wrócę do miasta Beatlesów. Oby jak najprędzej!

P.S. Więcej zdjęć znajdziecie na naszym Facebooku. Enjoy! ;) ---> Galeria.

Powiązane wpisy:
      2. Madryt cześć 1 i część 2

Źródło zdjęć: własne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz