Kolejny tydzień upłynął pod znakiem rozgrywek w siatkarskich Pucharach europejskich. Zarówno Liga Mistrzów jak i Puchar Cev miały swoje odsłony z udziałem naszych rodzimych drużyn. Nie mogę powiedzieć, że ostatnie dni pod względem sportowym były udane. Wręcz przeciwnie. Myślę, że głęboka fala rozczarowania przejdzie przez szeregi drużyn, które brały udział w rozgrywkach tego feralnego tygodnia. I ich kibiców.
1. Kto zagrywa ten wygrywa!
Na rewanż w Cuneo, Asseco Resovia Rzeszów wyruszyła w osłabionym składzie. Pozbawiona kapitana Oliega Akhrema i środkowych: Nowakowskiego i Kosoka. Mimo to mecz rozpoczął się obiecująco. Walka punkt za punkt pozwalała trzymać się blisko rywala. Dopiero wejście w pole zagrywki Holendra Abdelaziza zmieniło oblicze seta pozwalając „odskoczyć” włochom na siedem punktów. W drugiej partii to z kolei nasi zawodnicy: Lotman i Perłowski, nękali przeciwników serwisem i wywalczyli cudowną, pocieszającą „jedynkę” w wyniku ostatecznym. Trzeci set to komedia pomyłek, z której otrząsnęli się tylko siatkarze z Cuneo. Najwięcej emocji przysporzył set nr 4. Rozbudził zarówno rzeszowian jak i nadzieję na dalszy ciąg… Jednak punkt zdobyty po bloku na Kovacevicu przesądził sprawę.
Bre Banca Lanutti Cuneo – Asseco Resovia Rzeszów 3:1 (25:19, 14:25, 25:16, 29:27)
Obserwując ostatnio grę Resovi nasuwa mi się jedno skojarzenie… sinusoida. Forma Mistrza Polski faluje, co nie tyle mnie martwi, co zastanawia. Mimo problemów zdrowotnych to stabilny skład. Praktycznie ta sama ekipa, która w zeszłym roku zaskakująco, zgarnęła najwyższe ligowe laury. Skąd zatem te wahania formy? Może to tylko jesień, a może poważny, wewnętrzny problem. Przekonamy się, w kolejnych meczach rzeszowian.
2. Łzy i zgrzytanie zębów.
Nikt chyba nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Po zeszłotygodniowej, wygranej w Turcji (wygranej z gatunku łatwych i szybkich), Jastrzębski Węgiel zdawał się pewnym kandydatem, do sukcesu w Pucharze Cev. Jednak przed własną publicznością doznał sromotnej porażki. Nie tylko w meczu, ale przede wszystkim w złotym secie, który przesądził o pożegnaniu z rozgrywkami. Pierwszy set nie wskazywał na klęskę. W miarę gładka wygrana rozluźniła Jastrzębian na tyle, że kolejne trzy sety padły łupem zespołu z Ankary. Podobnie jak złoty set. Niewiele o tym meczu mogę powiedzieć. Niewiele też chcę powiedzieć. Jeden z portali zajmujący się siatkówką nazwał ten mecz kompromitacją. Ja raczej powiedziałabym, że to trochę przerost formy nad treścią. Pewność siebie dodaje skrzydeł, arogancja je podcina. Przed pierwszym meczem z Tureckim zespołem podkreślano, że nikt go nie lekceważy, a po meczu? Jastrzębski Węgiel obwołano kandydatem do zdobycia Pucharu Cev. I tutaj ciśnie mi się na usta… Nie chwal dnia przed zachodem słońca.
Jastrzębski Węgiel : Maliye Milli Piyango Ankara 1:3 (25:15, 26:28, 21:25, 21:25). Złoty set: 8:15.
3. Let’s fight!
Środowy mecz Zaksy Kędzierzyn Koźle z osławionym Trentino Volley był kolejną pozycją w moim programie. Będę brutalnie szczera: wierzyłam w gospodarzy hali Azoty, ale nie sądziłam, że uda im się Włochów pokonać. Nie po tym co widziałam w meczu poprzednim. Jednak nie jestem rozczarowana. Ani trochę! Zaksa zachwycała… Walką i charyzmą. Pierwszy set był względnie wyrównany. Nawet momentami to Zaksa wychodziła na prowadzenie. Jednak to Włosi lepiej wytrzymali końcówkę i w efekcie zwyciężyli. Druga partia zdecydowanie mogła kibiców zniechęcić do oglądania. Zmiażdżeni zagrywką siatkarze Zaksy schodzili na przerwę ze spuszczoną głową. Wydawało się, że klęska jest przesądzona, lecz o jak bardzo mylili się Ci, którym mogło to przejść przez myśl ( przyznaję się też zwątpiłam na moment!)! Trzeci set bowiem, to istne zmartwychwstanie! Absolutnie świetna gra zespołu z Kędzierzyna zapierała dech w piersiach. Kapitalny Michał Ruciak (chyba nigdy nie wyjdę z podziwu dla tego Pana!), rewelacyjny Rouzier! Wszystko było perfekcyjne! Tym razem to Trentino kończyło seta zdruzgotane. Aż miło było patrzeć, jak zdziwieni Włosi przecierali oczy ze zdziwienia i zbierali szczątki swojej pewności siebie z parkietu! Twardy bój trwał nadal w secie czwartym. Cios za cios, punkt za punkt i tie-break był na wyciągniecie ręki. Niestety jednak, to Włoski zespół zgarnął pulę… Mimo to jakoś nie czuję się tą porażką rozczarowana, tak jak poprzednio wspomnianymi. Klubowy Mistrz Świata to przeciwnik nie byle jaki, a zaciętość jaką pokazała w pojedynku z nim Zaksa przyćmiewa porażkę „liczbową” Pozostaje tylko lekki niedosyt… Za waleczność należałyby się Kędzierzynianom jakieś punkty, a nie tylko wielkie, okrągłe 0!
Zaksa Kędzierzyn Koźle – Trentino Diatec 1:3 (24:26, 15:25, 25:16, 23:25).
4. Creme de la creme!
Kiedy wszyscy zawiedli i tydzień został przeze mnie prawie spisany na straty, zachowałam ostatnią nadzieję… Skra Bełchatów! Wice Mistrz Polski nie zawiódł i jako jedyny z polskich zespołów nie doznał porażki. Co więcej w Lidze Mistrzów wciąż pozostał niepokonany i nie stracił ani jednego punktu!
Mecz z Dynamem Moskwa do łatwych na pewno nie należał. Chociaż początkowo rosyjski zespół radził sobie dość mozolnie, popełniał masę błędów własnych, to z biegiem meczu łapał rytm i postawił Bełchatowianom opór. Jednak nie wystarczający jak się ostatecznie okazało. Pierwszy set to absolutna dominacja Skry. Jak już wspomniałam masa pomyłek ze strony Rosjan i efektywna gra zawodników z Bełchatowa doprowadziła do ich zwycięstwa. Drugi set padł łupem Dynama. Tym razem to Skra nie uniknęła błędów i pozwoliła zespołowi ze stolicy Rosji nieco się rozpędzić. Trzecia partia to raczej wyrównany pojedynek, jednakowoż to Polacy dzielnie wytrzymali trudy, zwłaszcza emocjonującą końcówkę i wyszli zwycięsko z tego pojedynku. Czwarty set należał już raczej do formalności. Co prawda zespół z Moskwy łatwo się nie poddał, lecz mimo to wygrana przypadła w udziale Skrze. W obliczu porażek wszystkich innych klubów reprezentujących nasz kraj na europejskich parkietach, zwycięstwo to smakuje nader słodko. Skra zagrała na swoim poziomie. Pewnie, konsekwentnie, skutecznie. Nawet strata Yosleydera Cali nie wpłynęła znacząco na grę tej drużyny. Wlazły znalazł swoje miejsce na przyjęciu, co jednocześnie pozwoliło by Atanasijevic rozwinął się w ataku. Duet rozgrywających też spisuje się coraz lepiej. Skra powoli łapie swoje "zgranie".
Muszę powiedzieć dwa słowa o Bartoszu Kurku. Powrót do gry po tak długiej kontuzji nie jest łatwy, co było widać dzisiaj jak na dłoni. Zabrakło charakterystycznego dla tego siatkarza polotu i właściwie „lotu” (ciągle nie skacze tak jak powinien), jednak myślę, że jak tylko wróci do stałego meczowego rytmu odzyska formę, a wtedy… no cóż… Jako kibic Skry cieszę się, że mecze z Dynamem mamy już za sobą:)
Dynamo Moskwa – Skra Bełchatów 1:3 (16:25, 25:22, 25:27, 21:25)
Jedyne co mogę powiedzieć na koniec to, że gorzką pigułkę porażek całego tygodnia (i jednego remisu, ale to niestety wydarzenie nie mieszczące się w ramach tematyki tego wpisu) osłodziła kibicom prawdziwie radosna i w pełni zasłużona wygrana Skry Bełchatów! Oby tak dalej… Ku zwycięstwom!
AUTOR: Iskra
Kurek po prostu za mało Monte przed meczem zjadł :D tak serio, to odszedł, więc nie ma co go żałować. I pewnie jeszcze powróci jak ten syn marnotrawny :P
OdpowiedzUsuń