czwartek, 3 grudnia 2015

…Marzenia się spełnia!

Planowanie i oczekiwanie na podróż mojego życia dobiegło końca. Wreszcie nadszedł ten dzień. Dzień, w którym realizacja marzeń stała się faktem. Dzień wylotu do Madrytu. Trudno uwierzyć, że rano byłam jeszcze w pracy a wieczorem postawiłam stopy na hiszpańskiej ziemi. W stolicy Hiszpanii wylądowaliśmy przed północą, o zwiedzaniu nie było mowy, więc udaliśmy się do hotelu.

Stadion i Tour Bernabéu

Pierwszego dnia naszego pobytu – jak prawdziwi madridistas - wybraliśmy się na Estadio Santiago Bernabéu. Wysiedliśmy z podziemi metra i naszym oczom ukazał się on  - legendarny stadion. Najpierw odwiedziliśmy oficjalny sklep klubu, by nabyć brakujące obowiązkowe koszulki, a potem zakupiliśmy bilety na Tour Bernabéu. Z wejściówkami w rękach i uśmiechami na twarzy ruszyliśmy spełniać marzenia. Trudno słowami oddać towarzyszące emocje. Wszystko zaczyna się od widoku panoramicznego, który zapiera dech w piersiach. Pierwszy raz byłam na tak dużym stadionie, a jest on naprawdę ogromny! I piękny.

Zwiedzanie stadionu odbywa się indywidualnie, nikt nas nie poganiał, więc mogliśmy patrzeć do woli. ;) Później udaliśmy się w „podróż w czasie”. Były trofea zdobyte przez klub oraz najważniejsze wydarzenia z historii drużyny w wersji multimedialnej. Na ekranach sami mogliśmy wybierać, które zdjęcia i filmy chcieliśmy w danej chwili zobaczyć. Najdłużej zatrzymaliśmy się przy bramce Sergio Ramosa, dającej upragnioną La Decimę. Następnie trasa prowadziła w stronę historii najnowszej. Były Złote Piłki i Złote Buty należące do Zizou, Fabio Cannavaro, czy też Cristiano Ronaldo. Po chwili udaliśmy się do najbardziej obleganej sali, po środku, której stoi gablota z 10. Pucharami Europy. Wokół jest ciemno, podświetlone są jedynie trofea. Magiczne miejsce. Następnie udaliśmy się na płytę boiska, usiedliśmy na ławce rezerwowych, zwiedziliśmy obie szatnie, salę konferencyjną, by zakończyć tour ponownie w oficjalnym sklepie. Po drodze każdy mógł zrobić sobie zdjęcia z La Decimą oraz z wybranym piłkarzem (wstawianym obok nas oczywiście komputerowo), a dopiero na końcu wycieczki ewentualnie zdecydować się na ich kupno.

Zwiedzanie stadionu zajęło nam bodajże z trzy godziny, które minęły błyskawicznie. Po opuszczeniu stadionu natrafiliśmy na telewizję. Reporter zadał kilka pytań i bardzo się zdziwił, gdy usłyszał, że przyjechaliśmy na mecz aż z Polski. Hmm może nie wiedział gdzie ten „dziki” kraj leży. ;)

Mecz

W sobotę czekała nas główna atrakcja i powód wyjazdu – mecz. Nie będę pisać z niego relacji. Jak było każdy widział. Stało się to, czego najbardziej się obawiałam. Nie była to zwykła porażka, ale druzgocąca klęska. Nie cieszyłam się chociażby z jednej bramki, a w zamian otrzymałam cztery ciosy w serce. To, co mogłam zaplanować się udało. Wyniku meczu niestety nie, choć od początku czułam, że nie skończy się dobrze. Wiele bym dała, by być na Bernabéu rok wcześniej, kiedy Real pokonał Barcelonę... Niestety nie można mieć wszystkiego. Kibicem się jest, a nie bywa. Po meczu siedziałam i patrzyłam na pustą murawę, musiałam wyglądać naprawdę źle skoro pocieszał mnie przechodzący obok Hiszpan…

Piłkarze zostali wygwizdani, kibice machali białymi chusteczkami i głośno skandowali „Florentino dimision”. Nie mogło być innej reakcji trybun na całkowity brak ambicji, zaangażowania i woli walki. O postawie piłkarzy Los Blancos może świadczyć fakt, iż jako jedyny owacje i brawa otrzymał zawodnik, który grał niespełna pół godziny i zszedł po otrzymaniu czerwonej kartki. Głośne „Isco, Isco” towarzyszyło Hiszpanowi podczas opuszczania murawy.

Piłkarze Barcelony od wyjścia na rozgrzewkę musieli wysłuchiwać przeraźliwych gwizdów. Podczas meczu cały czas natomiast towarzyszyły one Pique, który zawsze bardzo emanuje swoje przywiązanie do Katalonii. Zawodnik Barcy chyba zapomniał, w jakiej koszulce zdobył tytuły międzynarodowe, przez co przez pozostałych Hiszpanów został naprawdę znienawidzony. Kibice Realu nie zapominają jednak dobrych rzeczy. Iniesta dał La Roja mistrzostwo globu, a na Bernabéu zagrał z wielką klasą, więc gdy schodził z boiska towarzyszyły mu brawa.

Najpiękniejsze chwile spotkania miały miejsce jeszcze przed pierwszym gwizdkiem. Spiker wyczytywał numer zawodników oraz ich imiona, a wszyscy kibice wykrzykiwali nazwiska. Zaś wysłuchanie hymnu Realu oraz zaśpiewanie wraz z 80 tysiącami kibiców Hala Madrid y Nada Más to coś, co zapamiętam do końca życia. Wynik wymazuję z pamięci, nie chcę o nim myśleć.

Valdebebas 

W poniedziałek postanowiliśmy udać się pod ośrodek treningowy Realu Madryt. Nie spodziewaliśmy się, że po tak druzgocącej porażce zawodnicy będą chcieli rozmawiać z kibicami, ale chcieliśmy, chociaż spróbować. Obiekty szkoleniowe Realu znajdują się w Valdebebas w pobliżu lotniska Barajas. Z naszego hotelu pojechaliśmy trzema linami metra, a następnie ruszyliśmy w dalszą drogę pieszo. Niestety trochę pobłądziliśmy i nie obyło się bez kontaktu telefonicznego z bratem w Polsce i pomocy GPS-a. Po długiej drodze ujrzeliśmy wreszcie stadion Alfredo Di Stéfano, obok którego znajduje się ośrodek treningowy pierwszej drużyny. Problem był jeden: dzieliło nas od niego wielkie pole. Droga naokoło wydawała się być katorgą, a ponieważ z naszej strony płot był zepsuty postanowiliśmy zaryzykować i pójść na skróty. Zgodnie z oczekiwaniami po drugiej stronie płot już był, to nas jednak nie zniechęciło. By ujrzeć piłkarzy Realu musieliśmy go przeskoczyć, co szybko uczyniliśmy. Chwilę później staliśmy już wraz z grupką innych kibiców przy wyjeździe z centrum treningowego Los Blancos.

Po chwili z ośrodka wyjechał Jesé Rodríguez, a zaraz za nim Toni Kroos. Niemiec bez zatrzymywania pomachał do wszystkich kibiców. Obok nas przemknęli także Ronaldo, Bale, Daniel Carvajal, Danilo, Raphaël Varane, Lucas Vázquez. Wszyscy zawodnicy pozdrowili czekających fanów. Był także Isco, który gwałtownie przyspieszając wyraźnie dał do zrozumienia, że nie ma zamiaru się zatrzymywać, ale również gestem dłoni przywitał się z madridistas. Jedynym piłkarzem, który zdecydował się na chwilę przystanąć był Keylor Navas. Bramkarza Realu w sekundę otoczyła grupa kibiców.

Niestety nie udało nam się zdobyć żadnego autografu ani zrobić wspólnego zdjęcia z piłkarzami. Byliśmy jednak tak blisko gwiazd, które miliony podziwiają na ekranie telewizora, że wyprawę pod Valdebebas uznaję za udaną.

Madryt 

W pozostałe dni pobytu zwiedzaliśmy Madryt. Stolica Hiszpanii to piękne miasto. Wszędzie zabytki, urocze place i fontanny. Zobaczyliśmy wszystkie najważniejsze miejsca miasta. Puerta del Sol wraz z niedźwiedziem (symbolem Madrytu), ulicę Gran Via oraz świątynię Templo de Debod, czyli Egipt w środku Hiszpanii. Plaza Mayor obecny w każdym przewodniku po mieście niestety był przygotowywany na nadchodzące święta, więc nie robił żadnego wrażenia. Odwiedziliśmy przepiękny Park Retiro z Pałacem Kryształowym oraz miejsce zamachów z 11 marca 2004 roku - halę dworca Atocha, wewnątrz której znajduje się ogród pełen roślin tropikalnych. Byliśmy oczywiście na Plaza de Cibeles, gdzie Real Madryt świętuje swoje triumfy oraz przy fontannie poświęconej Neptunowi, przy której z kolei zbierają się fani Atletico. Madryt to królewskie miasto, więc obowiązkowym punktem zwiedzania był także Pałac Królewski, do którego udało nam się wejść zupełnie za darmo, podczas wyznaczonych godzin dla mieszkańców Unii Europejskiej. To samo nie udało się jednak z muzeum Prado, gdyż kolejka miała, co najmniej 300. chętnych. Nie ominęliśmy również największą arenę corridy w Hiszpanii - Las Ventas. Niestety walki byków odbywają się tylko do końca października, więc wejście do środka zostawiłam sobie na kolejną wizytę w Madrycie. ;) Arena jednak jest niesamowita nawet z zewnątrz.

Mecz Champions League

W planach mieliśmy także zwiedzanie stadionu drugiej madryckiej drużyny - Estadio Vicente Calderón. Chcieliśmy tam pójść ostatniego dnia naszego pobytu. Okazało się jednak, iż w dniu meczu wejście na stadion jest niemożliwe, a i w innym terminie musi zebrać się odpowiednia ilość chętnych by można było taką wycieczkę zorganizować. W porównaniu z Tour Bernabéu to jakiś dramat. Informacji na oficjalnej stronie Atletico Madryt także jest jak na lekarstwo.

W zaistniałej sytuacji kolega rzucił pomysł abyśmy spróbowali kupić najtańsze bilety na mecz Atletico-Galatasaray. Dla mnie jest to niepojęte, ale nabycie wejściówek na mecz Ligi Mistrzów kilka godzin przed pierwszym gwizdkiem okazało się banalnie proste. Stadion nie zapełnił się całkowicie, ale kibice ciągle prowadzili doping. Atmosfera była naprawdę świetna. Fani Rojiblancos reagowali także na wyniki innych meczów, które wyświetlały się na telebimie. Z największą aprobatą spotkał się wynik Realu Madryt, a ścisłej mówiąc bramki tracone przez Królewskich. Przy rezultacie 3-4 kibice głośno skandowali „Benítez, zostań! Benítez, zostań!”. Ja w sercu prosiłam Ancelotti wróc…

Bezpieczeństwo

Po zamachach w Paryżu i groźbie kolejnych ataków w Europie poczucie bezpieczeństwa było bardzo ważne podczas podróży do Hiszpanii. W kraju podniesiono stopień zagrożenia terrorystycznego, a El Clásico uznano za mecz podwyższonego ryzyka. Mówiono o wzmożonej ochronie oraz pierścieniach bezpieczeństwa wokół stadionu w dniu meczu. Ja osobiście dostałam się pod  Bernabéu bez żadnego problemu. Nikt mnie nie przeszukiwał, ale faktycznie na całym obszarze było bardzo dużo policji, także konnej i funkcjonariuszy z psami mającymi wykryć ewentualne materiały wybuchowe.

Natomiast na meczu Atletico Madryt policja wyrywkowo przeszukiwała kibiców w pewnej odległości od stadionu, a przy wejściu na Estadio Vicente Calderón sprawdzany był każdy, łącznie z włosami pod czapką i butami. Powrót z meczów był również kontrolowany przez policję, która regulowana nawet ilość osób, które w jednym czasie wchodziły na stację metra. Podczas obydwu spotkań nad obiektami latały także helikoptery. Mówiąc krótko organizacja była na naprawdę wysokim poziomie.

To już jest koniec?

Na podróż życia czekałam kilka lat, planowałam wszystko dokładnie ponad dwa miesiące, a ten tydzień minął jak jeden dzień. Było wspaniale, a jedynie wynik najważniejszego meczu sprawił, że nie mogę nazwać wyjazdu mianem idealnego. Dopiero wróciłam, a już tęsknię. Mieszkańcy Madrytu nawet nie zdają sobie sprawy jak wielkie mają szczęście mogąc wielokrotnie oglądać Real. Zwycięski Real. Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze tam wrócę i będę się cieszyć wraz z tysiącami innych madridistas. To moje nowe marzenie. I wiem, że kiedyś stanie się rzeczywistością. Marzenia są przecież po to by je spełniać! :)

Więcej zdjęć znajdziecie na naszym profilu na facebooku – zapraszam!

AUTOR: RealAnia

4 komentarze:

  1. Racja ! Marzenia są po to by je spełniać! :)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Super! Zazdroszczę :)Michael Phelps mawiał: ponieważ wszystko jest możliwe, człowiek powinien mieć wielkie marzenia. Im większe, tym lepiej!

    Także życzę kolejnych wielkich marzeń i ich spełnienia, rzecz jasna!
    POZDRAWIAM:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Oby nam się to udawało przez całe życie ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję ;) i wzajemnie! Piękne słowa Phelpsa!!
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń