sobota, 11 lipca 2015

Adiós Iker! Koniec pewnej epoki…

Stało się. Iker Casillas opuszcza klub swojego (i mojego) życia.

Hiszpan rozegrał w Realu Madryt ponad 700 meczów, zdobył kilkanaście tytułów, był oddany białym barwom przez 25 lat. Był nie tylko wychowankiem klubu, ale również jego wizytówką na świecie. Prawdziwą instytucją „Królewskich”. Długo uznawanym za jednego z najlepszych bramkarzy globu.

Źródło: http://pbs.twimg.com
W ostatnich sezonach nie wiodło mu się jednak najlepiej. Kontuzja, utrata miejsca w podstawowym składzie, gwizdy kibiców. Także oskarżenia o bycie „kretem”, zdrajcą, szpiegiem wynoszącym informacje poza klubową szatnię. Te podejrzenia denerwowały mnie szczególnie, bo uderzały w legendę klubu. Niektórym nie podobały się nawet próby dialogu kapitana Realu z piłkarzami Barcelony po wyjątkowo burzliwych meczach El Clásico. Ja takie działania odczytywałam zawsze, jako przejaw nie tylko profesjonalizmu, ale i przyjaźni ponad podziałami, ponad barwami klubowymi. To były gesty, na które nie każdego byłoby stać. Iker bez wątpienia zawsze pokazywał, że jest przede wszystkim dobrym człowiekiem, a dopiero później piłkarzem. Przykładem dla wielu. Ale krytycy wiedzieli przecież lepiej… Casillas przetrwał te ciężkie momenty, wrócił do bramki Realu. Wielokrotnie również zapewniał, że pragnie zakończyć karierę w Madrycie. A teraz odchodzi z klubu.

Jako madridista dziś czuję smutek i żal. Hiszpan to człowiek, bez którego nigdy nie wyobrażałam sobie Realu Madryt. Teraz nie muszę już nic sobie wyobrażać, bo stało się to rzeczywistością. Dla mnie obecna sytuacja to swoiste déjà vu. Niemal to samo przeżywałam, gdy szeregi Los Blancos opuszczała inna ikona Madrytu - Raúl. Wtedy były jeszcze łzy. Łzy smutku, złości, rozczarowania. Teraz łez nie ma. Informacje o możliwym odejściu kapitana pojawiały się od dłuższego czasu, więc wiedziałam, że jest to wysoce prawdopodobne. Powoli, stopniowo, ale i niechętnie przyzwyczajałam się do tej myśli. Jestem także bardziej doświadczonym kibicem, więcej widziałam, więcej przeżyłam i doskonale zdaję sobie sprawę, że w futbolu nie ma miejsca na sentymenty.
Źródło: http://pbs.twimg.com

Taki klub jak Real musi mieć przecież zawodników zawsze w najwyżej formie. A Casillas nie był już San Ikerem, „Świętym”, którego cenił i podziwiał cały piłkarski świat. Nie był zmorą napastników, specjalistą od sytuacji beznadziejnych, ścianą nie do przejścia. Przyznaję, że sama drżałam patrząc na interweniującego Hiszpana między słupkami bramki Realu. Casillas ostatnimi czasy nie był filarem drużyny, ani nawet jej talizmanem. Niestety, ale takie są fakty.

Z jednej strony rozsądek mówi więc: tak będzie lepiej dla przyszłości klubu. Nie może grać ktoś wyłącznie ze względu na swoje zasługi i dokonania z przeszłości. W sporcie liczy się tu i teraz. Z drugiej strony pozostaje ogromne przywiązanie do wychowanka. Jakże byłaby to piękna historia gdyby Iker całe swoje piłkarskie życie spędził nosząc koszulkę z herbem madryckiego klubu. We współczesnym świecie, w którym liczą się tylko pieniądze brakuje takich sportowców. I niestety Casillas nie zostanie jednym z nich. Jednak w ostatecznym rozrachunku chyba lepiej zobaczyć Ikera w koszulce z herbem innej drużyny niż oglądać żywą legendę na ławce, gdzie frustracja z powodu braku gry stopniowo wypierałaby miłość do ukochanego klubu. Choć sama już nie wiem...

By pokonać smutek staram się sobie przypomnieć piękne chwile związane z kapitanem „Królewskich”. Zamykam oczy i widzę łzy Casillasa w ostatnim meczu sezonu, gdy Real pokonał Mallorcę i sięgnął po mistrzostwo Hiszpanii, jego niesamowitą interwencję przy strzale Diego Perottiego na Estadio Ramón Sánchez Pizjuán, uścisk i podziękowanie Ramosowi, gdy Sergio strzelił TEGO gola w 93 minucie przeciwko Atlético, czy też Ikera zawieszającego klubowy szalik na szyi bogini Kybele.

To wspaniałe wspomnienia, ale nie dołączą do nich już inne. Coś się kończy, coś się zaczyna. Nic nie może przecież wiecznie trwać… Żaden piłkarz nigdy nie będzie większy niż klub. Real Madryt będzie dalej istniał i wygrywał, tylko już bez swojego kapitana. Kapitana, za którym bez wątpienia będę tęsknić.

Na koniec pozostaje jedynie napisać: Gracias por todo Iker! Gracias por todo!

Źródło: realmadrid.com

AUTOR: RealAnia

2 komentarze:

  1. Hmm, i co tu więcej napisać. Pilarze z Realu przychodzili i odchodzili a Iker tam był..

    OdpowiedzUsuń
  2. Dokładnie. Zawsze (z małymi przerwami) stał w bramce. Był w klubie 25 lat, niektórzy kibice Realu nawet tyle nie żyją na tym świecie...

    OdpowiedzUsuń